Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/246

Ta strona została uwierzytelniona.

Mieczysław przestał mówić, a Eli stał wciąż przed nim i patrzył mu w twarz dziwnym wzrokiem. We wzroku tym jaśniéj, ciepléj niż kiedykolwiek świeciły promyki życzliwych, sympatycznych uczuć; ale oprócz tego był w nim podziw niby, niby głuche a nieokreślone cierpienie jakieś. Otworzył usta, aby cóś powiedziéć, ale zawahał się i nie powiedział nic; spuścił oczy i myślał. Długo myślał. Na czole jego pogłębiały się rysujące je bruzdy. Wyprostował się nakoniec, postąpił krok naprzód i nie patrząc na Mieczysława, rzekł:
— Dziękuję panu, że pan ze mną rozmawiał jak z równym sobie człowiekiem. Ja nigdy o takich rzeczach nie rozmawiałem z nikim. Ja prosty Żyd nieuczony i tylko własnym rozumem, co mi go Pan Bóg dał, wybiłem się z nędzy i wielkiéj ciemności. Ale ja pana zrozumiałem, i proszę żeby pan nie myślał, że ja nieprzyjacielem pańskim jestem....
Przy ostatnich wyrazach podniósł znowu wzrok na Mieczysława i zdawało się, że chciał wyciągnąć do niego rękę. Nie uczynił jednak tego. Cóś jakby nieśmiałość odmalowało się w jego postawie, cóś jakby uczucie mimowolnego może lecz głębokiego szacunku skłoniło mu głowę nizko. Wziął z krzesła czapkę i nie rzekłszy już ani słowa, wyszedł z pokoju.
Mieczysław niedługo pozostał samotnym. Stara, poważna komnata napełniła się wkrótce wesołemi głosami dzieci, krokami kobiét, krzątających się około urządzania wieczornego posiłku. A jednak wieczór ten nie upływał dla mieszkańców Orchowa tak zupełnie, jak upływały im inne wieczory. Na głowach i sercach ich spoczął widocznie ciężar tłoczący. Poufne i swobodne zawsze rozmowy rwały