Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/259

Ta strona została uwierzytelniona.

czyzna wysoki i kształtny. W zmroku który zapadał, twarzy jego nie było można rozpoznać, ale wzrostem, postawą i ruchami przypominał on Mieczysława. Eli wiódł spojrzeniem za przechodniem owym, dopóki nie zniknął za tą właśnie kamienicą, w któréj mieszkał Rozenblum, a potem zwrócił się do brata i wymówił zwolna:
— Może ty Mendlu jutro do Rozenbluma pójdziesz?
Faktor, który także zauważył przechodnia, wybuchnął.
— Co tobie stało się, Eli? ty dziś zupełnie inny człowiek jak zawsze. Sieh! dodał, wyciągając rękę ku wysokiéj ścianie, za którą zniknął przechodzień, mnie się zdaje, że to Orchowski poszedł. A gdzie on poszedł? on poszedł z Rozenblumem targu dobijać! A ty mówisz żebym ja tam jutro szedł? Pfu! jutro już tam będzie po wszystkiém!
Eli spoglądał na oświetlone okna kamienicy i szeptał cóś bardzo zcicha, jakby rachował summy jakieś, bo w szepcie jego zabrzmiały głośniéj nieco wymawiane wyrazy: sechs tausend und vierzig, sechs und vierzig.
— Sechs tausend! wymówił nakoniec głośno zupełnie, podniósł głowę, pogłaskał małą bródkę, a oczy zamigotały mu żywo i ostro.
— Idź do Rozenbluma, rzekł szybko, niezwykle szorstko, i odwróciwszy się od brata, w inną podążył stronę. Ale Mendel dopędził go.
— A co ze Szwarcem będzie? zapytał.
— Du dummes Geschöpf! co tobie do tego? krzyknął niemal Eli. Ja tobie mówię żebyś ty do Rozenbluma szedł, to ty idź. Ze Szwarcem już ja sobie dam radę bez ciebie.
Nigdy jeszcze w życiu Mendel nie słyszał brata swego tak szorstko i gniewnie mówiącego. Bywał on zwykle dla rodzeństwa i dla wszystkich zresztą swych współwy-