Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/263

Ta strona została uwierzytelniona.

Dla niéj nie było nic straszniejszego, nad jego przyganę, nad jego szyderstwo. To téż zawołała spiesznie:
— Nie! nie! Ildefonsie, nie lękam się niczego! Jestem śmiałą, odważną, taką... jaką powinna być kobiéta w tym świecie naszym, o którym mówimy z tobą tak często... A jednak...
Zawahała się i po chwili dopiéro dodała niepewnym głosem.
— A jednak... chciałabym abyś mi powiedział, czy uczyniłéś już kroki jakie...
— Względem czego? zapytał Porycki, nie rozumiejąc niby, w gruncie zaś dla zyskania chwili czasu do namysłu nad odpowiedzią.
— Względem rozwodu mego, szepnęła kobiéta.
On otoczył kibić jéj ramieniem.
— Cierpliwości, rzekł, najdroższa moja, cierpliwości i męztwa! Z czasem wszystko będzie zrobione. Niech tylko brat twój wypłaci nam należne pieniądze, a będziemy mieli stosowne środki...
— O! Mieczyś odda, zaraz odda najpewniéj tę bagatelną summę! Dlaczegóżby oddać nie miał? Jemu to wszystko jedno, prędzéj czy późniéj...
Mówiła to z rozjaśnioną twarzą i zupełnie swobodnym tonem. Ani jéj przez myśl nie przeszło, że drobna jéj ręka napisała przed kilku dniami wyrok na brata — wyrok... może zguby jego. Piéniądz?.. alboż rozumiała wagę jego i znaczenie? Brat?.. alboż znała w istocie brata swego? alboż rozumieć mogła myśli jego i dążenia? alboż człowiek który stał się jéj mistrzem, nie uczył jéj gardzić ideą rodziny?