Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/266

Ta strona została uwierzytelniona.

raby ci nieustannie przypominała słowa moje i przestrogi, a pewny jestem że dla własnego interesu swego będziesz im posłuszną.”
Podpisał list ten, zaadresował i włożywszy go do kieszeni futrzanego paltota, który przywdział pośpiesznie, opuścił mieszkanie.
Schody ustronnéj kamieniczki słabo oświetlone były palącym się u ich szczytu płomykiem gazowym. Zaledwie Porycki, zstępując na dół, minął pierwsze piętro, gdy śród bladego oświetlania tego ujrzał wstępującą zwolna naprzeciw siebie postać męzką. Rozmijając się z Poryckim, mężczyzna w wytartym płaszczu uchylił czapki, przez co ukazał wielką łysinę, mocno siwiejącemi włosami otoczoną. Był-to Fabian Łozowicz. Porycki oddał mu ukłon i zstąpiwszy kilka stopni niżéj, rzucił za nim podejrzliwe, niechętne spojrzenie.
— Zkąd on się wziął tutaj? szepnął, i poco do Lili idzie? Czyżby go sama przyzwała?
— W każdym razie, dodał, wychodząc na dziedziniec, nie jest-to człowiek niebezpieczny dla mnie. Głupiec i mazgaj.
Lila tymczasem siedziała przy stole, z czołem na dłoni opartém. Pod światłem lampy błyszczały w otwartém pudełku ładne kolczyki, które tak bardzo ucieszyły ją przed chwilą: ale teraz nie patrzyła już ona na nie. Twarz jéj blada okryta była znowu wyrazem tęsknego zamyślenia, w zapadłych oczach palił się ogień niepokoju i tajemnej jakiejś żałości, prześliczne, jakkolwiek blado-różowe zaledwie, usta drgały tłumioném poziéwaniem. Nagle, śród milczenia zalegającego niewielkie lecz wykwintne mieszkanie, otworzyły się drzwi. Lila odwróciła głowę, spojrzała, po-