Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/269

Ta strona została uwierzytelniona.

łych sił moich, i nic, nic na ziemi, żadna potęga, żadna wzgarda głupiego świata (tu głos jej zadrżał znowu lekko) rozłączyć nas nie zdoła!
Łozowicz smutnie patrzył na mówiącą tak kobiétę.
— Szczęśliwy! szepnął i westchnąwszy zcicha, dodał nieśmiało: Ale dlaczegóż... dlaczegóż pani płakałaś?
— Tak jakoś... zdenerwowana trochę jestem, całkiem swobodnie już odparła Lila i przybierając na sofie postawę w któréj przebijała się dawna pieszczotliwość jéj i zalotność, dodała: Powiédz mi pan proszę, cokolwiek o świecie, o ludziach... Tak dawno już ich nie widziałam! Nie tęsknię wcale za nimi, dobrze mi bez nich... pogardzam nawet tym bezmyślnym, przesądnym tłumem, z którym zerwałam; ale pan, który żyjesz śród świata, powiédz mi co o nim!




Zaprawdę, Fabian Łozowicz nie mógł zbyt wesołych o świecie wieści udzielić téj, która go o nie zapytywała, położenie bowiem w jakiém znajdował się obecnie nic wcale wesołego w sobie nie zawiérało i do wesołych na świat poglądów bynajmniéj nie usposabiało. Miesiące minęły, odkąd opuścił on Łozowę, miejsce w którém urodził się sam, w którém snem wiecznym usypiali dziadowie, a oczy swe do życia otworzyły dzieci jego. Działo się to w jeden z tych dni jesiennych, suchych i pogodnych, w których słońce przesyłać się zdaje drętwiejącéj ziemi smętny lecz promienny uśmiéch pożegnania, srébrne pajęczyny polotne rozwieszają siecie nad polnemi krzakami, a drzewa, drżąc pod chłodnym powiewem, strącają pod stopy przechodnia purpurę i złoto.