Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/286

Ta strona została uwierzytelniona.

, bo najlepiéj mi z Idefonsem sam na sam.... To téż nigdy, nigdy rozstawać się z sobą nie będziemy, jabym.. bez niego ani jednego dnia przeżyć nie mogła!
W ten sposób kilka chwil jeszcze marzyła głośno. Łozowicz, słuchając, nizko pochylił głowę, a na twarzy jego malował się głęboki smutek. Wiedział on dobrze iż sprawa rozwodowa, tak mocno młodą kobietę zajmująca, ani rozpoczętą jeszcze była. Spojrzał na zégarek, a widząc że pora mu wielka podążyć do jednego z domów, w których udzielał lekcyj muzyki, wstał z krzesła.
— Jakto, idziesz już pan? zawołała Lila.
Muszę odpowiedział Łozowicz i stając przed młodą kobietą, patrzył na nią wzrokiem przyjaznym, serdecznym, lecz poważniejszym niż zwykle.
— Muszę iść, powtórzył. Od tych lekcyi które daję, zależy teraz po większéj części byt mój i rodziny mojéj...
Wziął rękę jéj i zatrzymał ją w swéj dłoni.
— Mówiłaś pani dziś zemną otwarciéj niż zwykle, zaczął łagodnie i prawie nieśmiało, dziękuję pani za to... Przykro mi, bardzo przykro, że nateraz w niczém dopomódz jéj nie mogę. Jeżelibyś pani jednak znalazła się kiedy w położeniu... w położeniu trudném... niech pani przypomni sobie o mnie, jako o szczérym, starym, swym przyjacielu. Wszak pani przyjaźni przynajmniéj nie nazywasz jeszcze przesądem?
Ostatnie wyrazy wymawiając, uśmiéchnął się smutnie jakoś. Możnaby nawet było rzec, iż w uśmiechu tym zabłąkał się cień ironii, gdyby ironia, choćby najlżejsza, nie była niepodobną dla tych ust łagodnych, dobrodusznych, które przez całe życie mówić umiały tylko o kwiatach, gwiazdach, poezyi i... litości.