Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/288

Ta strona została uwierzytelniona.

do ostatniéj pozostałéj mu deski ocalenia. Nie był to już tym razem kaprys ognistéj wyobraźni, wyskok zalotności, chwilowe uniesienie zmysłów... była-to tkliwość głęboka, wiara niezachwiana, namiętność ogarniająca wszystkie władze ducha. Ale i on także, stojąc przed nią i rękę jéj w swéj dłoni trzymając, patrzał na nią dziwnie, niezwykle. W spojrzeniu tém było coś palącego i aż do głębi młodą kobiétę przenikającego, była w niém wyraźna, gwałtowna trwoga jakaś.
Usiadł i przyciągnął ją zlekka ku sobie.
— Lilo, zaczął cichszym niż zwykle głosem, mam ci cóś ważnego do powiedzenia.
Z oczu kobiéty strzelił promień radości.
— Rozwód mój... zapewne kończy się... może jest już skończony... zawołała.
Ciężka chmura przesunęła się na słowa te po czole głównego agenta.
— Nie, odparł porywczo, opryskliwie niemal, nie o tém mówić chciałem teraz; chciałem ci powiedziéć, że musiémy ztąd wyjechać.
Kobiéta patrzyła nań zdziwiona, ale i ucieszona czegoś zarazem.
— Dokąd? czy na długo? zapytała.
— Nie wiem jeszcze ani dokąd, ani na jak długo, odpowiedział Porycki, prawdopodobnie na parę tygodni tylko, na miesiąc najdłużéj... Mam tu interesa, których nie mogę opuścić zupełnie, dla których wrócić będę musiał. Tymczasem jednak wyjadę na czas jakiś, bo kto wié do jakich ostateczności dojść, na co ważyć się może ta egzaltowana, bezrozumna kobiéta...