Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/292

Ta strona została uwierzytelniona.

gniéwaj się na mnie. Nie będę już ciekawą i o panią tę nie zapytam nigdy, tylko.... nie odchodź!
Miłość téj kapryśnéj, gwałtownéj kobiéty dziwnie pokorną była i niewolniczą. Ale tak bywa zwykle: nikt łacniéj nie podpada panowaniu innych jak ten, który nad sobą samym panować nie umié.
Na dziedzińcu zaturkotały koła miejskiéj doróżki. Był-to w mieście dość dużém i ludném odgłos tak pospolity, że w zwyczajnych okolicznościach nie zwróciłby z pewnością niczyjéj uwagi. Ale Porycki zdawał się być mocno przez odgłos ten uderzonym. Podniósł żywo głowę i wsłuchiwał się w niego.
Przez parę minut panowała znowu cisza zupełna. Nagle dał się słyszéć na schodach szmer kroków i niewyraźnych rozmów, śród których wyróżniał się cienki, na jękliwą nutę nastrojony głosik dziecinny.
Kroki i głosy minęły drzwi przedpokoju Lili i wstępowały wyżéj, na drugie piętro, posiadające jedno tylko mieszkanie, przez Poryckiego zajmowane. Lila, która zaciekawiona, jak zawsze, każdym niezwyczajnym trochę szelestem w domu, z wytężoném uchem na drzwi patrzyła, zwróciła się nagle ku towarzyszowi swemu. Ale obojętne i tylko ciekawością obudzone pytanie, które miała na ustach, znikło z jéj myśli, gdy ujrzała teraz twarz jego dziwnie zmienioną i wzburzoną.
— Co to jest? Ildefonsie! co ci się stało? zawołała i w nagłym przystępie niewytłumaczonéj obawy pochwyciła jego rękę.
Ale on usunął ją od siebie ruchem gwałtownym niemal i porwawszy się z siedzenia, z wyprężonemi na czole żyłami, z zaciśniętemi usty biegł ku drzwiom. Zdawać się