Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/317

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Klemensie! ozwał się Abramek.
— Co?
— Czy pan Klemens przyjdzie jutro, około dwunastéj, do naszego mieszkania?.. Jabym chciał z panem Klemensem o niektórych rzeczach porozmawiać...
— A taty tam nie będzie?
— On wyjechał do jakiegoś obywatela, którego majątek chce sprzedawać, i wróci za dwa dni dopiéro.
— Czemużby nie? Jeżeli pryncypał mój potrzebować mię w téj porze nie będzie to przyjdę.
Po tych słowach rozstali się.
Nazajutrz, około południa, wchodzili znowu obaj razem do izby, w któréj za bufetem, zastawionym butelkami i talerzami, siedziała Chaja.
Twarz Chai rozpromieniła się, jak zwykle, na widok wchodzącego syna. On powitał ją przelotném, niedbałém skinieniem głowy i przeszedłszy pustą w téj chwili izbę bilardową, wszedł wraz z towarzyszem swym do bawialni upstrzonéj lusterkami i firankami, do słynnego a tylu ludziom złowrogiego stawu swego ojca.
— Pan agent nie dał dziś panu Klemensowi żadnego polecenia? zapytał Abramek.
Klemens nie miał już wczorajszéj rozjaśnionéj twarzy i wczorajszego różowego humoru. Owszem, gniéwnym wydawał się i silnie zmartwionym.
— Niech diabli wezmą pana agenta i wszystkie interesa jego! zawołał. Przyjął mię wczoraj jak psa jakiego i powiedział żebym nie przychodził do niego, bo żadnych poleceń mi już nie da i za kilka dni zupełnie ztąd wyjedzie. Zły jak szatan... Żonka jego przyjechała podobno, ni ztąd ni zowąd, z kupą dzieciaków i wszystkie szyki mu popsuła.