Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Eli odpowiedział:
— Ja — Żyd, Makower, a pan — Porycki!
— Głupstwo! wymówił agent główny.
— Dla pana i dla mnie to głupstwo, ale pan Orchowski inaczéj o tem myśli. No, a teraz może trochę o pańskich ludziach pogadamy.
Zapalili nowe cygara, popróbowali drzwi czy dobrze zamknięte, umieścili krzesła swe ściśle jedno przy drugiém i z głowami opartemi na dłoniach, z twarzami zblizka ku sobie pochylonemi, szeptali długo. Porycki opowiadał i śmiał się często, Eli słuchał uważnie i od czasu do czasu tylko uśmiéchał się zlekka. Było już po północy, gdy wzięli obaj ołówki i na kartkach papiéru kreślić zaczęli i przekreślać długie cyfr szeregi. Przy końcu rozmowy w szepcie tych dwóch ludzi czuć było sprzeczkę lekką. Porycki parę razy głos podniósł i powtórzyły się w ustach jego wyrazy: procent, podział, zysk. Ale Eli nie sprzeczał się, nie gniéwał, głosu nie podnosił. Powstał i biorąc do ręki jeden z leżących na stole wizytowych biletów, zwolna wymówił:
— Z przeproszeniem pańskiém, ja jeszcze cóś powiem. Pan nie nazywasz się Porycki, tylko Pirucki. Odmienić w nazwisku swojém dwie litery, to zdaje się mała rzecz, ale przez to ludzie zaraz myślą o panu, że pan jesteś hrabia, z wielkiéj familii pochodzisz, a ztąd honory dla pana wielkie, a jak u kogo, to i wiara w pańską poczciwość większa. Ja nie mówię, że pan źle zrobił, ja nic nie mówię... ja to powiedziałem dlatego tylko, żeby pan wiedział, że ja o tém wiem.
Przy piérwszych zaraz słowach Żyda Porycki zarumienił się gwałtownie, potém zbladł bardzo, ręce i usta mu zadrżały i gniewnie zawołał:
— Zkąd pan wiész o tém?