Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/326

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niéma? wykrzyknął Klemens. Jakto! był tu przecie przed chwilą!
— To i co że był? On był i poszedł sobie. A co asanu do tego? Idź asan spać i nie budź ludzi po nocach!
Ostatnich słów Klemens już nie słyszał. Pędem strzały wypadł z dziedzińca na ulicę. Stanął jednak jak wryty myślą jakąś uderzony.
— Był i poszedł! rzekł do siebie; a więc uciekł odemnie. Poczekaj, ptaszku, może ja cię jeszcze dogonię!
Mówiąc tak, biegł prawie ku bitéj drodze. Nie uszedł przecież trzystu kroków, gdy nocną ciszę przerwał głuchy, monotonny turkot i ostre gwizdnięcie rozdarło znowu powietrze. Wśród cieniów jak meteor przemknęła wielka purpurowa pochodnia... rój iskier trysnął w górę... Potém.. umilkło wszystko, zagasło. W oddali dróżnik zdmuchnął białe światełko ostatniéj latarki.
Pociąg kolei ruszył w świat...
Klemens stał śród bitéj drogi jak skamieniały. Po chwili jednak zaśmiał się zcicha i zawołał do siebie:
— Pojechał! Oszukał mię!.. Ha, nie byłby Żydem. Natura wilka do lasu pociągnęła!
Mówiąc to, włożył ręce w kieszenie paltota i jak gdy by nic wcale ważnego z nim nie zaszło, zwrócił się z powrotem ku miastu. Gdy wchodził w uliczkę przy któréj znajdowało się mieszkanie jego ojca, pomyślał:
— Cała bieda w tém, że oto jestem znowu bez żadnéj kondycyi.




Szary świt dnia opuszczał się powoli na miasto, w najgłębszym jeszcze śnie i niczém nieprzerwanéj ciszy po-