Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/327

Ta strona została uwierzytelniona.

grążone, gdy przed tę samę bramę, przed którą kilka godzin temu przechadzał się Klemens Szyłło, zajechał niewielki wózek, parą włościańskich koni zaprzężony. Z wózka, otulony sutém futrem, z oczami zaczerwienionemi bezsennością i nocnym chłodem, wysiadł Eli Makower. Prędko bardzo rozmówił się z najemnym swym woźnicą, wypłacił mu należność, a wziąwszy w rękę niewielki wór płócienny, stanowiący cały jego podróżny pakunek, zastukał do drzwi domu.
Chaja, którą turkot kół pod oknami ze snu obudził otworzyła natychmiast, a przy szarém świetle świtu, zalegającém już dziedziniec, poznając męża, zawołała z uradowaniem:
Sieh Eli! A co ty tak prędko wrócił? Ja ciebie dziś wieczorem dopiéro spodziéwała się!
— A poco ja tam miał tak długo siedziéć? odparł Eli, witając żonę uściśnieniem ręki i głośnem cmoknięciem w zwiędły jéj policzek. Jak ja skończył interes, to i powrócił.
Z powodu zamkniętych okiennic, ciemność zupełna panowała w mieszkaniu. Eli omackiem poszukał świécy, stojącéj, jak zwykle, na stole u okna i zapalił ją. Chaja leżała już znowu, zakopana w piernatach. Głowa jéj jednak wysuwała się z pod pierzyny, a oczy nawpół senne jeszcze z troskliwością patrzyły na męża.
— Może ty zziąbł, Eli? może ty herbaty napijesz się?
— Ja herbatę pił niedaleko ztąd, w karczmie u Jankla. Teraz ja tylko schowam to co z drogi przywiozłem i spać pójdę.