Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/341

Ta strona została uwierzytelniona.

jąłby z piersi serce własne... a jednak dobrześ usłyszał, szanowny starcze, że przy wspomnieniu o nim w głosie moim zadrżały gorzka uraza i żal głęboki... Syn twój, który tak dzielnie i troskliwie ratuje swoich, nas do zguby popycha.. wywyższenie się jego z naszych upadków powstało... bogactwo jego, to nasze słabości, z których korzystać umiał, i nasza niedola, którą się wspomagał!..
W miarę jak Mieczysław mówił, ręce Judela podnosiły się w górę, a zciemniałe, pomarszczone powieki nad osłupiałemi źrenicami jego drżeć zaczynały.
— Czy wielmożny pan wszystko to na prawdę o moim Elim powiedział? Co on takiego zrobił, żeby syn naszego dziedzica, naszego dobroczyńcy tak o nim mówił? Niech wielmożny pan da mnie jeszcze rękę swoję i stanie tu przy mnie, blizko, aby stare oczy moje dobrze widziały, że to syn pana Kajetana Orchowskiego do mnie mówi! I niech pan mi powié wszystko... wszystko o moim Elim. Ja jego ojciec.. ja powinien wszystko wiedzieć...
Mieczysław milczał długo, wahający się, niepewny, do głębi wzruszony. Po chwili jednak zniżonym głosem, w którym powaga łączyła się z łagodnością, mówić zaczął:
— Bóg mi świadkiem, panie Judel, że do syna twego nienawiści żadnéj w sercu nie chowam i że złem słowem wyrzeczoném o nim nie chciałbym ranić twego serca. Gdybym był wiedział, że przyjdzie mi podobną rozmowę toczyć z sędziwym ojcem Elego, nie przyszedłbym tu wcale. Teraz jednak milczeć nie mogę. Tak, panie Judel, przez starania i zabiegi syna twego, dziesiątki już współobywateli moich oddały dziedzictwa swe w ręce obcych i wyszły w świat z pod rodzinnego dachu na tułaczkę, która częstokroć słabych i nieumiejętnych wiedzie ku nędzy materyal-