Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/345

Ta strona została uwierzytelniona.

owiniętą szmatem żółtego płótna, wychylała się twarz przelękniona i zbolała, z czerwonemi, nabrzękłemi od płaczu oczami, z czołem pomiętém w tysiące zmarszczek. Prosto odedrzwi rzuciła się ona ku starcowi, a przypadając do kolan jego i obejmując je ramionami, zawołała:
— Gewałt! gewałt!.. tate!.. nieszczęście! wielkie nieszczęście!
Judel zatrząsł się cały z wielkiego przestrachu.
— Gewałt! krzyknął także. Eli! Eli! mój syn, czy on umarł?
— Eli żyje, tate, i on tu do ciebie idzie! Powiedz ty jemu, żeby on naszego Abramka nie gubił, żeby on za nim policyi nie posyłał, żeby jego na granicy nie łapali!.. Aj! aj! mój Abramek! mój syn! mój najmilszy bachores!
Gdy Żydówka tak lamentowała, u nóg starca leżąc i na na naglące pytania jego zaczęła mu oczemś żydowskim szwargotem i urywanym głosem opowiadać, Mieczysław domyślając się iż szło tu o sprawy rodzinne, wyszedł z izby.
Opuściwszy dom Judela, młody Orchowski uszedł kilkaset kroków zaledwie, gdy na jednéj z krętych uliczek ujrzał idącego naprzeciw siebie Elego. Uliczka była tak wązka, że dwaj przechodnie otarli się niemal o siebie, a jednak Eli nie spostrzegł Mieczysława. Szedł on powolnym krokiem, z rękami w tył założonemi, z pochyloną nizko głową i wzrokiem utkwionym w ziemię. W bladéj, nieruchoméj twarzy jego nie można było dojrzeć żadnych gwałtownych uczuć, ale malowała się na niéj ciężka jakaś, bezdenna zda się zaduma.
Minął Mieczysława, nie spostrzegając go; ale przed drzwiami ojcowskiego domu twarz w twarz spotkał się