Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/353

Ta strona została uwierzytelniona.

dnia twój brat Mendel, który wtedy małym bachurem był, zlazł z półki i poszedł w pole, i leżał w polu między zagonami, siny cały, jak umarły... Wtedy ojciec tego młodego pana, którego ty chcesz zgubić, przyniósł twojego brata na swoich rękach do naszéj chaty, a ta piękna panna, co wtedy jego narzeczoną była, oddała naszego Mendela jego matce, i cieszyła ją, i swoim oddechem moje sine dziecko rozgrzéwała.... I potém my już nigdy takiego głodu i takiéj nędzy nie cierpieli, bo pan Orchowski czynszu od nas nie brał, i kartofli nam dawał, i drzewa na opał; a jak twoja matka umarła, przyszedł znów sam do mojéj chaty, i mówił mnie dobre słowa, i w rękę mnie włożył dziesięć rublów. Ot jakim nieprzyjacielem naszym był ten pan, którego syna ty chciał zgubić! Czy ja tobie o tem nie mówił? czy ty tego nie pamiętał?
Eli milczał długo.
— Ty, tate, mówił mi kiedyś o tém, ale ja zapomniał i nigdy to wszystko przed pamięcią moją nie stanęło. Ale teraz ja przypomniał sobie... Ten pan Kajetan był dobry człowiek i wiele nam dobrego robił... Nu, to on jeden... ale oni wszystkie? co oni wszystkie nam Żydom dobrego robią?
Starzec wstrząsał głową, wpół smutnie, wpół gniéwnie.
— Gdzie to ty widział, Eli, rzekł, żeby człowiek co sam nic nie ma, mógł drugim wiele dawać? A zresztą co my Żydy dla nich robimy? My pod nimi doły kopiemy, my ustami swemi na nich plujemy, my do nich tyłem odwracamy się, my ich oszukujemy!
Tym razem Eli podniósł się ze stołka i z uniesieniem wielkiém, z ogniem w oczach, zawołał: