Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/360

Ta strona została uwierzytelniona.

Na wołanie to w oddalonym zakątku sali, z nad łoża boleści, przy którem klęczała, podniosła się zwolna kobiéta w czarnej szacie, z twarzą ocienioną fałdami białego kwefu i przyciszonym, łagodnym głosem wyrzekła:
— Oto jestem. Czy kto mię potrzebuje?
Lekarz wskazał jej pokój sąsiadujący z salą, niewielki, lecz widny, wysoki, w którym spoczywała świeżo przybyła chora.
Stanęli oboje we drzwiach pokoju. Zakonnica badawczém, troskliwem okiem rzuciła na powierzoną opiece jéj nieszczęśliwą istotę i miała już zbliżyć się do łoża cierpiącej, gdy lekarz zatrzymał ją gestem i spojrzeniem.
— Obraz zmienności losu, dziwacznych kolei przeznaczenia! rzekł, wskazując na chorą. Czy wiész, siostro, kto jest ta pani wynędzniała, przez wszystkich opuszczona, przytułek jedyny znajdująca pod dachem, pod którym chronimy naszych biédaków, nędzarzy? Jest ona córką możnego dostojnego domu; była podobno piękną, majętną, wielbioną... potém zaś nizko, bardzo nizko upadła. Więcéj może niż kto inny potrzebuje ona duszy słodkiéj, cichéj i przebaczającéj, któraby nad nią czuwała. Dlatego téż powierzamy ją twojéj wyłącznéj opiece, siostro Franciszko.
Kobiéta, do któréj zwrócone były te słowa, stała milcząca i ze splecionemi na piersi rękami wpatrywała się w twarz choréj, jakby z góry już odgadnąć chciała wszystkie potrzeby jéj chorego ciała i wszystkie bóle nurtujące nieprzytomnego teraz jéj ducha. Chorą kobiétę ogarnął był sen gorączkowy, śród którego ręce jéj białe i chude poruszały się jednak niespokojnie pomiędzy opływającemi białą pościel falami kruczych włosów, a z ust jéj szeptem bezdźwięcznym lecz wyraźnym płynęły bezładne słowa.