Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/44

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamilkli na chwilę. Oczy ich spotkały się długiem, ze stron obu upartém spojrzeniem. Natury dwóch tych ludzi odtrącały się wzajem, w sposób dla obu nieprzezwyciężony a dręczący. Wszystko co wiedzieli o sobie, czém byli i być pragnęli, wléwało w rozmowę ich tę ostrą ucinkowość, za pozornym chłodem któréj wre płomień powstrzymywanego z trudnością oburzenia. Porycki jednak nierad był z siebie. W życiu jego były przejścia i plątaniny, które utwierdziły w nim wiarę głęboką we własny zmysł dyplomatyczny, w giętkość własnego obejścia się i charakteru. Tu spostrzegać zaczynał, iż uległ mimo woli wrażeniu wywartemu nań przez przyjęcie, które go spotkało, przez cały pozór domu w którym się znajdował, a nawet przez powierzchowność pana domu tego, piękną, wyniosłą nieco lubo prostą, zimną dla niego, a jednak pełną ognia i życia. Zamiast badać, zdradzał się, zamiast pochlebiać, obrażał. Był pewnym, że posiadł do gruntu sztukę obłudy, a przecież oręż ten, używany przezeń wiele już razy z powodzeniem, wypadł mu z ręki, pod wpływem ugodzonéj przykro miłości własnéj i instynktowo budzącego się w nim nieprzyjaznego uczucia.
Wszystkie uwagi te nasunęły się znać myśli głównego agenta, twarz bowiem jego szydercza już i niechętna przez chwilę, stała się na rozkaz woli uprzejmą, przymiloną, żartobliwą.
— Spostrzegam, zawołał z dobrodusznym śmiechem, spostrzegam że nie rozmawiamy z panem tak, jak pozytywnym ludziom rozmawiać przystoi. Sądzę bowiem, że pan zaliczasz się do rzędu ludzi pozytywnych?
— W istocie, odparł Orchowski, uważam siebie za