Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/53

Ta strona została uwierzytelniona.

mi jeść da, bo ja dziś przed wyjazdem z N. wypił tylko szklankę herbaty.





Wieczór nadszedł. W orchowskim dworze ruch i gwar dzienny ustawał zwolna; okna domu, iskrzące się długo rubinowemi połyski, zagasły; szary mrok wisiał nad gęstemi ogrodami i przylegającą do nich łąką, śród któréj, za wysoką ścianą młyna, szemrała i połyskiwała kręta wstęga strumienia. Na pogodne sierpniowe niebo występowały gwiazdy; nad ziemią wilgotną od mgieł wieczornych, unosiła się cisza głęboka, przerywana tylko głuchym turkotem oddalających się wozów wieśniaczych, brzęczeniem owadów i głosami żab skrzeczących w ogrodowym stawie.
Eli wstał z ławy, na któréj przed drzwiami młyna siedział i przed którą stał jeszcze stół z resztkami zsiadłego mléka na wyszczerbionym talérzu, z okruszynami razowego chleba i trochą niedopitego piwa w zielonawéj butelce; wstał, skinął na pożegnanie głową Lejbie i Małce, siedzącéj z dwojgiem dzieci na nizkim progu, i zwolna poszedł ścieżyną wydeptaną śród łąki i wiodącą wprost ku dworskiemu ogrodzeniu.
Ogrodzenie to składało się teraz, nie jak dawniéj, ze sztachet kosztownych, lecz w większéj połowie nadgniłych i ku ziemi pochylonych, ale z prostego, mocnego płotu, utworzonego z kołów grubych i wysokich, wiązadłami z giętkiéj łozy silnie ze sobą spojonych. Z za płotu strzelała wysoko, w nierozwikłaną zda się gąszcz splątana leszczyna i cienisto, poważnie rozpościérały się liściaste gałęzie starych lip i klonów.