Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/55

Ta strona została uwierzytelniona.

poszedł jednak, tylko wsunął się głębiéj w cień drzew i krzewów.
— Nu! a co to szkodzi, że ja posłyszę co oni między sobą gadają? szepnął sam do siebie.
Słowa te odnosiły się do dwojga ludzi u otwartego okna stojących. Przed chwilą był tam tylko jeden mężczyzna, z ramionami skrzyżowanemi na piersi i głową w zamyśleniu schyloną. Teraz, z głębi łagodnie oświetlonéj komnaty, wyszła i ku niemu zbliżyła się poważna, a jednak kształtna i wdzięczna postać kobiéty. Stanęła także u okna i drobną dłoń miękko złożyła na ramieniu zamyślonego mężczyzny.
— Mieczysławie! rzekła półgłosem, smutny dziś jesteś.
Była to właśnie chwila, w któréj Eli stanął za krzakiem bzowym, z głową nieco naprzód wysuniętą, z wyrazem twarzy wyczekującym i ciekawym.
Na dźwięk głosu kobiéty Orchowski podniósł głowę. Półuśmiech przesunął się mu po ustach, a w oczach błysnęła głębia serdecznego przywiązania i.... ciężkiego smutku.
— Tak, Michasiu moja, odpowiedział zcicha, smutny dziś jestem i przed tobą, jak przed własném sumieniem mojém, wyznaję, że strwożony także. Ten nasz gość dzisiejszy, charakter w którym przybył on tutaj, propozycye jakie mi czynił wzburzyły mię do głębi, przypomniały mi żywiéj niż kiedykolwiek niepewność położenia naszego, trudności i niebezpieczeństwa dróg, któremi do celu wytkniętego dążymy. Dotąd walczyliśmy tylko z materyalnemi przeszkodami i niedostatkami, teraz na drodze naszéj staną ludzie.
Słowa te nie okryły twarzy słuchającéj ich kobiéty wyrazem przestrachu; owszém, zdwoiły one energią jéj spoj-