Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/86

Ta strona została uwierzytelniona.

sto z rzucanemi na nią, ognistemi spojrzeniami młodzieniaszka Apolka. Ukrainiec kończył piosenkę swą, z któréj Konrad śmiał się serdecznie, gdy przez drzwi przymknięte wyjrzała strojna głowa Brygisi, rzuciła pomiędzy zebrane towarzystwo słowa: „goście jadą!” i wnet zniknęła.
Wszyscy, prócz Lili i Apolka, pobiegli do okien. Młodzieniec z czarnym wąsikiem tak wpatrzony był w swe bóstwo, że wątpić należało czy zwiastowaną wiadomość nawet usłyszał, a twarz pani domu, jakkolwiek sama nie poruszyła się z miejsca, błysnęła nagle i drgnęła ożywieniem.
— Ciekawam ktoby to mógł być! zawołała, podnosząc głowę.
— Natręt jakiś! mruknął Apolek.
— Ładny koczyk! ozwał się u okna Fabian Łozowicz.
— W dyszlu kasztany tęgie, ale ten z prawéj strony na orczyku z narowem, jak Boga kocham z narowem, choć teraz nie znać tego — wykrzyknął Konrad.
— Uprząż co się nazywa, na koźle furman i lokaj — zauważył Oroszczenko.
— Któś z szykiem! dokończył Klemens Szyłło.
— Mężczyzna czy kobiéta? zapytała Lila.
— Mężczyzna! chórem u okien odpowiedziano.
— Jakaś figura, panie! rzekł Paweł. Siedzi rozparty jakby na stu koniach jechał! Ale fizyognomia nieznajoma i w okolicy niewidziana! Któś chyba zdaleka.
— Janek! krzyknął Konrad, przechodząc szybko salę jadalną i otwiérając drzwi od przedpokoju — hej, Janek! wyjdź na spotkanie tego pana!
Kozaczek kredensowy Janek zbiegał już ze wschodów głównego balkonu, w parę zaś minut wpadł zdyszany do bawialnego saloniku, niosąc w ręku kartę wizytową.