Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/88

Ta strona została uwierzytelniona.

mu ze wszech miar przyjazną. Salonik modnie i błyszcząco przybrany, to grono mężczyzn różnego wieku, bezczynnie zgromadzone dokoła młodéj kobiéty wystrojonéj i ze skrzyżowanemi rękami na kanapie siedzącéj, przedstawiało z tém wszystkiém co uderzyło go przedtém w Orchowie sprzeczność najzupełniejszą.
— Zapewne gospodarza domu tego mam przyjemność witać, rzekł do Konrada, który postępował ku niemu ze zmieszaniem zwyczajném ludziom niecelującym towarzyską wprawą i ogładą, a niemy ukłon gospodarza domu za twierdzącą biorąc odpowiedź, mówił daléj:
— Raczcie państwo przebaczyć, że tak bez ceremonii dom ich najeżdżam. Jestem w stronach tych obcy, nieznany, podróżny... Przejeżdżając, ujrzałem ten pałac piękny, tę oazę śród pustyni stron tutejszych, i oprzéć się nie mogłem chęci zabrania znajomości z jéj mieszkańcami.
Słowa te z ust jego wyszły płynnie, dźwięcznie, gładko i słodko.
— O proszę pana! nam bardzo.... bardzo.... miło.... przyjemnie!... bąkał Konrad.
— Postawa wspaniała.... fizyognomia rozumu pełna!.. szepnął do Lili pan Fabian.
— Dystyngowany jakiś człowiek! odszepnęła młoda kobiéta.
Konrad, po piérwszéj chwili zakłopotania, zdobył się na przytomność umysłu.
— Moja żona! rzekł, prowadząc gościa ku kanapie.
Lila podniosła się lekko. Promień słońca zaiskrzył się w kryształowych szpilkach, zdobiących nakształt korony krucze jéj włosy. Gdy poruszeniem pełném wdzięku, uprzejmém a jednak dumném skłaniała przed gościem gło-