Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/93

Ta strona została uwierzytelniona.

z czardaszem i malowniczym strojem czarnookich Węgierek.
Towarzystwo zebrane wkoło stołu słuchało go z wytężoną uwagą i niezmierném zaciekawieniem, od czasu do czasu tylko wydając głośne wykrzykniki, lub ciche bardzo czyniąc komentarze.
— Ach! jak tam pięknie być musi! jakie to ciekawe! jakbym ja tam być pragnęła! wołała co chwila gospodyni domu, któréj oczy rzucały błyskawice na twarz opowiadającego.
Dalekość, osobliwość miały dla niéj powab romantyczny a nieprzezwyciężony. Jak wszystkim tym, których życie puste jest i jałowe, których sercu niedostaje uczuć gruntownych, oczom celu trwałego, głowie woli mocnéj, zdawało się jéj że wszystkie miejsca świata piękne są, czarujące, szczęścia i świetności pełne, prócz tych które znała już sama, śród których przebywała. Po wielu latach upłynionych, córka pani Leontyny była jeszcze pod pewnemi względami takiém samém dzieckiem, jak wtedy, gdy czytając o wyjeździe przyjaciółki na Wołyń, wołała: o jakbym ja tam chętnie pojechała! to tak daleko!
— Jaka elokwencya, panie! hoho! szepnął na ucho panu Fabionowi Paweł Szyłło.
— A jakie wykształcenie! jaka erudycya! odszepnął Łozowicz.
— Znać zaraz pana z panów, mruknął pod wąsem Oroszczenko.
— Ildefons złotousty! ze zjadliwym przekąsem szepnął do Lili, nierad wymownemu gościowi, młodziutki Apolek.
— Proszę bardzo nie żartować z imienia tego! ze zmarszczkami na czole i równie cicho odpowiedziała młoda kobiéta. Prześliczne imię!