Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Eli Makower-Tom II.pdf/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęśliwy, westchnął muzykalny potomek pana Fabiana.
Jeden tylko Klemens Szyłło nie mówił nic, a nawet i opowiadań gościa z mniejszą niż inni słuchał uwagą. Obracał zato w ręku bilet wizytowy Poryckiego i wlepiał oczy w wydrukowany na nim tytuł. Raz tylko schylił się do ucha ciotecznego brata i rzekł:
— Noszony to ptaszek, ten jegomość! Spekulant i stosunki widać ma.... Będę go prosił, żeby mi powierzył jakie interesa.
W chwili najbardziéj zajmującego opowiadania gościa, z za drzwi przymkniętych dał się słyszéć brzęk kluczów i wyjrzała głowa Brygisi.
— Panie! proszę pana! półgłosem zawołała służąca, na pana domu patrząc!
Konrad wstał i zcicha, nieznacznie, aby rozmów toczących się nie przerywać, wysunął się z pokoju.
Po chwili w przeciwnéj stronie domu, tam gdzie były pokoje służących, garderoba i śpiżarnia, toczyły się rozprawy żwawsze jeszcze i innego wcale rodzaju niż te, które brzmiały w salonie śmiéchem i podniesionemi głosami. Brygisia, stojąc na środku garderoby, łamała ręce ze zniechęceniem blizkiém rozpaczy, przy drzwiach, nad stosem rzuconych na ziemię rondli, stał kucharz z miną wpół-zakłopotaną, wpół-szyderską; po pokoju zaś szérokiemi krokami chodził pan domu.
— Nie dają? zawołał po raz dziesiąty już. Nie dają? gałgany! głupcy! Ja ich nauczę! ja im pokażę!
— Ale tymczasem, zanim pan ich nauczy, obiadu nie będzie, zawołała rozrumieniona od zgryzoty i gniewu