Leopold ukłonił się wykwintnie, lecz ceremonialnie, i zaledwie dotknął otwartéj, ciepłéj dłoni rówieśnika. Smutek mignął w rozjaśnionych radością oczach Meira.
— Ty nie bardzo chcesz mnie poznać, — rzekł, — i ja temu nie dziwię się. Ty jesteś edukowanym, nauki wszystkie posiadasz, a ja — prosty Żyd, który Biblią i Talmud zna dobrze, ale więcéj nic. Jednak ty mię posłuchaj! ja wiele różnych myśli w mojéj głowie noszę, ale tylko one jeszcze w nieporządku są. Może ty mi powiesz co takiego, co mię mądrym zrobi?
Leopold słuchał mowy téj, drżącéj naprzód łagodną pokorą, a potém zapałem młodzieńczym, z ciekawością, w któréj był téż odcień szyderstwa.
— I owszem! — rzekł, — jeżeli pan chce dowiedziéć się czego ode mnie, to ja panu powiem! Czemu nie? ja wiele mogę powiedziéć!
— Leopold! ty nie nazywaj mię panem. Mnie to przykro, bo ja ciebie bardzo kocham...
Leopolda zdziwiło widocznie naiwne to oświadczenie.
— Mnie to bardzo miło! — wymówił, — ale my pierwszy raz widzimy się ze sobą!
— To nic! — zawołał Meir, — ale ja dawno już chciałem zobaczyć takiego Izraelitę, jak ty jesteś... i powiedziéć jemu, jak Rabbi Eliezer powiedział jerozolimskiemu mędrcowi: „Niech ja będę twoim uczniem, a ty bądź moim nauczycielem!“
Tym razem, zdziwienie wyraźnie już bardzo odmalowało się na twarzy młodego światowca i wyraźniejszym stał się towarzyszący mu odcień szyderstwa. Widać było, że nic a nic nie zrozumiał mowy młodzieńca i uważał go jakby za wpółdzikiego człowieka.
Meir w zapale swym nie spostrzegał wywieranego przez się wrażenia.
— Leopold! — zaczął, — wiele ty lat uczyłeś się w cudzéj szkole?
— W jakiéj cudzéj szkole? — zapytał Leopold.
— Nu, w téj szkole, w któréj różnych nieżydowskich nauk ludzie uczą się?
Leopold zrozumiał. Przymrużył oczy, wydął usta i odpowiedział:
— No! ja do gimnazyum przez pięć lat chodził!
— Pięć lat! — zawołał Meir. — To ty bardzo uczonym jesteś, kiedy tak długo do téj szkoły chodziłeś!
— No! — z pobłażliwym uśmiechem odparł gość, — są na świecie ludzie uczeńsi jeszcze ode mnie!
Meir przybliżał się coraz bardziéj do towarzysza i oczy jego coraz żywiéj błyszczały.
— A czego tam uczą w téj szkole? — zapytał.
— Różnych rzeczy!
— A jakie to są te różne rzeczy?
Leopold, z ironicznym nieco uśmiechem na ustach, zwolna recytować zaczął imiona wszystkich nauk, udzielanych w szkołach.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/132
Ta strona została przepisana.