tnie upały; lecz w zamian, rozkwitały pośród nich puszyste kępy, albo wysmukłe kielichy dzikich kwiatów, napełniających powietrze mocną wonią.
U stóp gaju, pod gęsto rosnącemi brzozami, siedziała i wpół leżała na trawie gromadka ludzi, złożona z dorosłych już lecz bardzo młodych mężczyzn. Jedni z nich, pochyleni ku sobie, rozmawiali półgłosem; inni machinalnie rwali wzrastające dokoła nich rośliny i układali z nich barwiste więzie; inni jeszcze, z twarzami zwróconemi ku błękitnym obłokom, po których mknęły złotawe chmury, nucili zcicha.
Opodal nieco, przy sadzawce, któréj brzegi zwieńczone były teraz gęstemi kępami niezapominajek, a powierzchnię pokrywały długie liście i szerokie kwiaty wodnych roślin, siedziała w nieruchoméj postawie wysmukła dziewczyna, z ciemną, chudą twarzą, z ogromnemi czarnemi oczyma i koralowym naszyjnikiem, opadającym na grubą koszulę. Obok niéj, wśród kalinowych krzaków, obciążonych gronami ponsowych jagód, pasła się biała koza, skubiąc tu i ówdzie trawę i liście.
Meir szybko zdążał ku gromadce młodych ludzi, czerniejącéj u stóp gaju. Widać było, że oni także oczekiwali przybycia jego z niejaką niecierpliwością, bo ci z nich, którzy leżeli na trawie, spostrzegłszy go, podnieśli się i usiedli z wlepionemi w twarz jego oczyma.
Wszedł pomiędzy towarzyszy swych, nie witając ich ani jedném słowem, nie patrząc na nich, i usiadł na obalonym przez burzę grubym pniu brzozowym. Smutnym wydawał się, ale bardziéj jeszcze gniewnym. Młodzi ludzie milczeli i patrzali na niego z niejakiém zdziwieniem. Eliezer, który leżał na trawie, z ramieniem wspartém o kłodę, na któréj usiadł Meir, pierwszy zapytał:
— Nu, a co? widziałeś jego?
— Widziałeś jego? — powtórzyło teraz chórem kilka głosów. — Jaki on jest? czy on bardzo uczony i rozumny?
Meir podniósł twarz i z uniesieniem zawołał:
— On uczony jest, ale bardzo głupi!
Wykrzyk ten obudził pośród młodych ludzi najwyższe zdziwienie. Po dość długiém dopiéro milczeniu, Aryel, syn wspaniałego Morejne Kalmana, wymówił z namysłem:
— A jak to może być, żeby człowiek uczonym był i razem głupim?
— A zkąd ja mogę wiedziéć, jakim sposobem to może być? — odpowiedział Meir i oczy jego roztworzyły się szeroko, jakby spoglądał w niezgłębioną straszną jakąś przepaść.
Wnet potém zawiązała się rozmowa, złożona z nadzwyczajnie szybko następujących po sobie pytań i odpowiedzi.
— Co on tobie mówił?
— On mnie same tylko głupie i złe rzeczy mówił!
— Dla czego ty nie pytałeś się go o rzeczy rozumne?
— Ja pytałem się, ale on nie rozumiał nawet, czego ja od niego chcę!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/138
Ta strona została przepisana.