Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/146

Ta strona została przepisana.

kładał mistycznie zaciekania się w przepaściste tajemnice Zoharu. Rafał posiadał w daleko wyższym stopniu, niż brat jego, szacunek i zaufanie innowierców, z którymi wiódł interesa liczne; Abram za to cieszył się żywszą sympatyą ludności Szybowskiéj, większą łaską Rabina i ściślejszą przyjaźnią z dostojnikami, więc z mędrcami i bogaczami gminy.
Najściślejsza przyjaźń łączyła go z dwoma wysokimi urzędnikami kahału: Morejne Kalmanem i pobożnym Janklem Kamionkerem. Po-za miasteczkiem, trzej ci mężowie wspólnikami byli w wielu handlowych sprawach, takich jak: kupna, sprzedaże, dzierżawy; w miasteczku, w dniach odpoczynku, schodzili się ze sobą często na wspólne nabożne czytania i rozmyślania, a każdéj Soboty odbywali razem przechadzki zamiejskie, o tyle dalekie, o ile pozwoloném jest prawemu Izraelicie oddalać się w dzień ten od ściany mieszkania swego. Nigdy więc nikt nie widział, aby oddalili się oni od mieszkań swych więcéj niż o 2000 kroków, i czasem tylko, kiedy głębie cienistego gaju wabiły zbyt ponętnie czoła ich, spalone skwarem i osypane kurzawą, napełniającą miasteczko, pochylali się ku ziemi i na miejscu tém, na którém stopa ich stanęła po raz dwutysięczny, zakopywali mały okrawek domowego chleba. Tym sposobem miejsce, chroniące w sobie okrawek domowego chleba, przedstawiało już sam dom ich, i wolno im było przedłużyć przechadzkę swą o drugie 2000 kroków. Idąc zresztą, milczeli zazwyczaj, ponieważ ze skrupulatnością nieporównaną liczyli w myśli swéj czynione przez się kroki; ludzie zaś prości, ubodzy na ciele i duchu, widując ich idących tak zwolna, w milczeniu i z zamyślonemi twarzami, dziwowali się wielce mądrości i uwielbiali prawowierność uczonych swych i bogaczy; podnosili się z miejsc swych na widok ich i nie siadali póty, dopóki nie tracili z oczu poważnie sunących ich postaci; albowiem napisano jest: „Kiedy zobaczysz przechodzącego mędrca, powstawaj i nie siadaj dopóty, dopóki nie zniknie z oczu twych!“
Przy powrocie jednak z przechadzek, rozwiązywały się języki trzech dostojników. Nie potrzebowali już oni zwracać pilnéj uwagi na każde stąpnięcie nóg własnych, toczyli więc rozmowy poufne i ożywione, w których przecież Kamionker przyjmował udział największy, a Kalman najmniejszy; pierwszy bowiem najgadatliwszym był, a drugi najbardziéj milczącym z pomiędzy wszystkich mędrców, którym przyświecało kiedy słońce. Kalman uśmiechał się zawsze pulchnemi usty, i wydawał się być wzorem łagodności, jako téż doskonałego zadowolenia z całego świata i przedewszystkiém z samego siebie; Kamionker przeciwnie nie śmiał się nigdy prawie, miał pozór człowieka wiecznie czémś zgryzionego, a małe oczy jego miewały czasem błyski dzikiéj srogości.
Nigdy przecież mieszkańcy nędznych uliczek, położonych u skraju miasteczka, nie widzieli trzech poważnych mędrców, idących tak śpiesznie i rozmawiających tak gwarnie, jak wieczoru tego, w którym po zielonéj łące i żółtéj równinie rozbrzmiewały echa chóralnéj pieśni młodzieńczéj. Sam nawet wspaniały Kalman odzywał się od czasu do czasu, niezmienny uśmiech swój