Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/161

Ta strona została przepisana.

duszę w sobie mają. Tak robi biedny chajet Szmul, bo tak Pan Bóg przykazał i tak robili pradziady, dziady i ojcowie jego!...
Gdy cienki, giętki i zapalczywy Szmul wszystko to wypowiedział, Meir zapytał go łagodnie i z namysłem.
— A czy pradziady, dziady i ojcowie twoi szczęśliwi byli? A czy ty sam, Szmulu, szczęśliwy jesteś?
Na zapytanie to ozwało się znowu w Szmulu z żywością całą poczucie nędz znoszonych.
— Aj! aj! — zawołał, — takiego szczęścia, żeby nieprzyjaciele nie mieli! Skóra przyschła do kości moich, a w sercu mojém ja zawsze wielkie boleści czuję...
Tu w jękliwą mowę krawca wmięszał się odgłos odzywającego się w najciemniejszym kącie izby ciężkiego westchnienia. Meir obejrzał się, a widząc szarzejącą w zmroku, pomiędzy ogromnym piecem a ścianą, postać jakąś wysoką i barczystą, zapytał:
— Kto tam taki?
Szmul żałośnie skinął głową i ręką.
— Ot! — rzekł, — to furman Jochel zaszedł do mojéj chaty! my z sobą dawno znajomi!
W téj chwili wysoka i barczysta postać poruszyła się z kąta, w którym nieruchomo stała i zbliżyła się do rozmawiających. Jochel był mężczyzną potężnéj budowy ciała, pomimo to, wydawał się znędzniałym i przygnębionym. Spencerem bez rękawów, podartym i brudnym, przyodziany, stopy miał bose i poranione, włosy rude, ogromne, splątane, usta obrzękłe, oczy ze spojrzeniem zuchwałém, a jednak często spusczającém się ku ziemi. Przystąpił do stołu i wziął z talerza szczyptę cebuli, którą przysypał kęs czarnego chleba, trzymany w ręce.
— Meir! — rzekł śmiało, patrząc na młodzieńca, — ty mój dawny znajomy! ja stryja twego Rafała woziłem, kiedy on jechał po ciebie, małego sierotę, a potém przywiozłem jego i ciebie do Szybowa.
— Ja ciebie, Jochelu, i późniéj widywałem, — rzekł Meir, — ty porządnym furmanem byłeś... cztery konie miałeś...
Uśmiechnął się obrzękłemi usty teraźniejszy mieszkaniec Hek-Doszu.
— Nu, — rzekł, — to prawda! ale mnie potém nieszczęście przytrafiło się. Ja chciałem jeden wielki interes zrobić... i ten interes mię zgubił. A jak on mię zgubił, to mnie drugie nieszczęście przytrafiło się...
— To drugie nieszczęście, Jochelu, — rzekł Meir, — to był grzech twój... Na co było tobie konie ze stajni puryca w nocy wyprowadzać?
Zapytany roześmiał się cynicznie.
— Jakto na co? — rzekł — ja chciał je sprzedać i dużo zarobić...
Szmul litościwie wstrząsnął głową.
— Oj! oj! — westchnął, — Jochel jest biednym, bardzo biednym człowiekiem! On trzy lata pokuty swojéj w turmie odsiedział, a teraz, jak