„i ja byłem w Arkadyi!“ Wiész pan jednak, co mi na myśl przychodzi? Do uzupełnienia téj cichéj poezyi i pełni życia, jakie tu panują, braknie jeszcze kobiety, rozumié się kochanéj, dobréj i myślącéj.
Bolesław nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się i, jakby mimo woli, rzucił spojrzenie na doniczkę z narcyzem, a w oczach jego błysnął wyraz uszczęśliwienia.
Czas upływał szybko, słońce już tylko parę godzin miało do zachodu, a pan Andrzéj ani myślał o opuszczeniu szlacheckiéj zagrody, która snać bardzo przypadła mu do serca.
Już było po obiedzie, gość i gospodarz siedzieli na ganku, prowadząc ciągle rozmowę, która nabywała coraz więcéj zajęcia i ożywienia.
— Powiedz mi pan — rzekł pan Andrzéj — kto mieszka w tym drugim dworku, co tam za gajem stoi, a tak podobny jest do tego, jakby obadwa przez rodzonych braci postawione były?
Na to pytanie pana Andrzeja, nagły rumieniec oblał twarz Bolesława i pokrył mu nawet czoło.
Z rumieńcem tym wyglądał on, jak człowiek, który na chwilę zapomniał był o czémś przejmującém na wskróś całą jego istotę, a ktoś mu o tém nagle przypomniał i przypomnienie to, niby dotknięcie iskry elektrycznéj, wstrząsnęło całym jego organizmem. Pohamował się jednak szybko i odrzekł spokojnie:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Na prowincyi vol 1.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.