włosy i oczy, i mówił do mnie te same słowa, jakiemi powieściowy bohater przemawiał do swéj bohdanki.
Wstyd mię ogarnął niezmierny, poczułam chęć do ucieczki, zakryłam oczy dłońmi i, zeskoczywszy z fali, która mię unosiła, znalazłam się siedzącą na moim nizkim drewnianym stołeczku.
Parsknęłam głośnym śmiechem i odjęłam dłonie od oczu.
Nade mną pochyliła się dobrze mi znana głowa piastunki mojéj, w czepcu śnieżnéj białości, z pod którego wyglądały pasma włosów siwych, z oczyma, które łagodnie i rozumnie patrzyły z za okularów. Uśmiechnęłam się do kobiety, która od urodzenia mego aż dotąd nie odstępowała mię ni na dzień jeden, i patrzyłyśmy na siebie przez chwilę. Wydało mi się, że w poczciwych oczach mojéj piastunki malował się niepokój.
— O czém tak długo myślałaś, Waciu? — spytała, siadając naprzeciw mnie na krześle.
— O piérwszym balu, na jakim się znajdę — odpowiedziałam bez wahania, bo nigdy żadnéj myśli nie taiłam przed dobrą kobietą.
W oczach piastunki mojéj zdwoił się niepokój.
Smutnie skinęła głową parę razy i rzekła:
— Źle jest, że w przeddzień wyjścia twego