sztą dlaczego, ale zdawało mi się, że ona sama obawiała się tego i z pewnym niepokojem przenosiła wzrok swój ze swéj matki na mnie. Za nic w świecie nie chciała-bym wyrządzić jéj przykrości i naprędce wymówiłam się przed panią S. bólem ręki. Emilia spojrzała na moje ręce, które wyglądały zupełnie zdrowo, a potém długo popatrzyła na mnie. Spotkałam się z tém jéj spojrzeniem i wydało mi się, że była w niém czułość i wdzięczność. W oczach zaś pani S. błysnął wielki tryumf. Sądzę, że owéj chwili była pewną, iż albo wcale grać nie umiem, albo gram niedołężniéj jeszcze od jéj córki. Wkrótce pani S. powstała z kanapy, żegnając się z moją matką. I znowu posypał się z obu stron grad komplementów, czułości, upewnień najszczerszéj przyjaźni i sympatyi, a temu wszystkiemu towarzyszyły złośliwe spojrzenia pani S. i dwuznaczny uśmiech mojéj matki. Zdawało-by się, że w tych dwóch osobach, ściskających sobie ręce i rozczulających się wzajemnie, były cztery osoby. Dwie kochały się nad życie, a dwie niecierpiały się z całego serca. Panny S. w obliczu swéj matki pożegnały się ze mną z wymierzoną i wyważoną etykietalną czułością, ale gdy odwróciła się, Emilia objęła mię ramieniem i serdecznie pocałowała w usta kilka razy. I znowu w jednéj osobie pokazały się mi dwie osoby. Jedna była sztywna i wyrachowana salonowa panna, druga dobra, ciepła i serdeczna dziewczyna.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol I.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.