Aby przejść z mojéj sypialni do salonu, musiałam za każdą razą mijać drzwi pokoju babki Ludgardy; bywały one często otwarte, a wtedy zbliżałam się do progu, pytałam o pozwolenie wejścia i otrzymawszy je, wbiegałam, aby ucałować rękę babki, która wzbudzała we mnie tyle sympatyi, ile siostra jéj obawy i chłodu.
Pokój babki Ludgardy wpół ocieniony był zielonemi roletami, napełniały go staroświeckie krzesła, z wysokiemi, toczonemi z orzecha, poręczami. Obok łóżka na ścianie wisiał wielki, czarny krzyż z Chrystusem ze słoniowéj kości, a na aksamitnéj poduszce klęcznika znaczne były dwie głębokie wklęsłości, utworzone snać długiemi nocnemi modły mojéj babki. Dębowa posadzka w czarne i żółte kwadraty i leżąca na klęczniku wielka Biblia, w oprawie z czarnego aksamitu o srebrnych ozdobach, dodawały powagi i posępności pokojowi temu. Był w nim jednak jeden punkt światły i śpiewający. U jednego z okien uchylona była połowa rolety, a na jéj miejscu wiło się kilka gałęzi bluszczowych, obejmujących splotami klatkę, w któréj szczebiotały dwa kanarki. Naprzeciw téj klatki siadywała zwykle moja babka na swojém krześle o wysokiéj poręczy, z czarno oprawną Biblią na kolanach; ale oczy jéj nie spoczywały na wyrazach