Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pamiętnik Wacławy vol II.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi, którzy pędzą życie nad mozolną pracą, mającą dla społeczności obfite przynieść kwiaty, ziarna, owoce; którzy, zamiast brzęczącéj, lichéj mamony, mają wysoką a gruntowną naukę, a zamiast brzmiącego zasługami przodków imienia, posiadają chlubne imię, własną zdobyte zasługą? Jeśli takich ludzi nazywasz pan motłochem, to do tego motłochu racz mię pan z ducha i pojęć zaliczyć, chociaż posiadam niepośledniéj świetności herb i majątek, odziedziczony po przodkach.
Pan Lubomir chciał dłużéj jeszcze mówić, ale gospodyni domu powstała i zaprosiła gości do sali jadalnéj na herbatę. Słowa pana Lubomira połykałam z chciwością, a gdy przestał już mówić, brzmiały one jeszcze długo w mém uchu. Z prawdziwém zajęciem spojrzałam na niego, gdy obsiedliśmy wielki stół, zastawiony herbatą i kolacyą, i ze szczególném wzruszeniem czekałam, aż znowu mówić zacznie. Ale rozmowa zmieniła przedmiot, pan Lubomir stał się znowu milczący i z zamyśleniem oparł głowę na dłoni. Twarz jego ani na chwilę nie traciła wyrazu apatyi czy melancholii, źrenice mętnie i niewyraźnie patrzyły na filiżankę z herbatą.
Mimowolnie szukałam oczyma siostry pana Lubomira, młodéj Zosi, która, sierota oddawna, mieszkała przy wuju w sąsiedztwie mojéj matki, i wraz z nim przybyła na zimę do miasta. Nie wiem już, jakim zwrotem myśli, przypomniałam sobie rozmowę mię-