Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Graba cz.1 067.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bez powietrza i światła! ależ ten człowiek prędko umrze!
Upłynęło dziesięć lat od tego orzeczenia doktora, a Wigder żył jeszcze i wcale mu się na śmierć nie zanosiło. Jeżeli kiedy zachorował, nie wzywał nigdy lekarza, ani nawet cyrulika, ale zamykał się w swojej ciemnej sypialni i rozkazywał Chaicie, aby usiadła w sieniach na progu i ani sama wejść nie ważyła się do mieszkania, ani też nie wpuszczała nikogo. Upłynęło kilka godzin, Chaita siedząc na progu robiła czarną pończochę latem, a zimą trzęsła się od zimna i kościste ręce rozgrzewała nad garnkiem z rozżarzonemi węglami. Po kilku godzinach ukazywał się za nią Wigder, dotykał jej ramienia i wskazywał gestem, że może już wejść do mieszkania. Wszedł był do sypialni chory i stękający, wyszedł z niej po krótkim przeciągu czasu zdrów jak ryba. Miał znać tajemnicze lekarstwo, o którem sam tylko wiedział.
Pewnego pięknego dnia majowego, uwaga mieszkańców Nadrzecznej ulicy zwrócona została przez dwóch mężczyzn, idących zwolna wąskim chodnikiem. Było to południe, upał był nieznośny, przechodnie więc sami jedni znajdowali się na opustoszałej ulicy, nie wiedząc zapewne i zapewne nie dbając o to, że są celem mnóstwa spojrzeń tkwiących w każdem niemal oknie, które mijać im przychodziło. Oba mieli na sobie wytworne letnie ubranie, kapelusze cylindry i grube łańcuchy od zegarków. W ręku każdy z nich trzymał giętką laseczkę z ozdobną gałką. Jeden z mężczyzn był wysoki i brunet, drugi niski i ryży.
Par dieu! jakże to daleko, Tozio! — ozwał się brunet w chwili, gdy przed oczami jego błysnęła iskrzata od słońca wstęga rzeki płynącej w dole, — gdybym był wiedział, że to tak daleko, nie byłbym poszedł w taki upał.