Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Graba cz.3 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mieszkania matki, twarz jej promieniała nieskończonem wewnętrznem zadowoleniem. Oczy jej biegły daleko, daleko, mijały mury miasta i śnieżną mgłę zimową, a patrzały w cel piękny, rozumny, użytku pełen, do którego nie tylko szła sama, ale i innych wieść usiłowała. Cała osoba jej oblekła się cechą skończoności moralnej, pełni ducha, który przeszedłszy próbę cierpień, ze szczytu na którym stanął, spokojnym wzrokiem ogarnia życie i jego zadania.

XI.

Minęła zima, wiosna i lato, nad ziemię jesień zeszła posępna, smutną z szarych chmur utkaną oponą rozpościerając w górę po nad domami miasta M.
Lecz ani ziemia jesiennym zwilżona deszczem, ani niebo dżdżystemi pokryte chmurami tak smutnem, posępnem nie było, jak wesołe i tak lśniące wprzódy mieszkanie pana Graby. Gdyby ktokolwiek z ludzi, którzy je widzieli przed rokiem, zajrzał doń, byłby nie mało zdziwiony. Owe niegdyś pełne smaku i bogactwa salony wyglądały teraz tak, że niepodobna było odgadnąć, czy mieszkańcy ich byli bogaci, czy ubodzy, a w każdym razie z pod bogactwa, czy z za ubóstwa wyglądały tam złowrogie jakieś cienie, każące domyślać się moralnej nędzy. Były tam jeszcze resztki kosztownych łachmanów i bawideł, ale obok nich niczem nie zapełnione przestrzenie wiały pustką biedy i pyłem zaniedbania. Piękne i gustowne niegdyś obicia na ścianach podarte były, poplamione, porysowane grubiańską widocznie ręką, która nieprzyzwyczajona snać do kosztownych przedmiotów obejść się z niemi nie umiała. U okien wisiały jeszcze aksamitne i adamaszkowe firanki, ale jedwabne frendzle, które je tak pięknie wprzódy