Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pan Graba cz.3 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Głowę wprawdzie trzymał on wysoko i oczu nie spuszczał, ale w oczach tych pałał ogień niezwykłego wzburzenia, a co chwila czoło mu pokrywały krwiste rumieńce. Drgającemi palcami objął brzeg portjery i ścisnął go tak, że aż w kilku miejscach pękła nowa jasna rękawiczka.
Obok niego Kamila siedziała blada jak śmierć; ale także nie spuszczała wzroku. Na twarzy jej była najwyższa duma niewinności, połączona z żalem ze wszech stron poranionej duszy. Siedziała nieruchoma, tylko raz pochyliła się, zgarnęła fałdy jedwabnej sukni, które pokrywały portjerę i zsunęła je w głąb powozu, jakby chciała ukryć choć część tego bogactwa wytykanego palcami uliczników.
Sami nawet służący mieli na twarzach wyraz zakłopotania, spuszczali oczy i jak mogli najstaranniej chowali swoje ręce w białe odziane rękawiczki, jakby również ciężył im strój, ściągający na nich grad złośliwych uśmiechów i spojrzeń.
Nazajutrz po tej przejażdżce, kocz został oddany za dług właścicielowi domu, w którym mieszkał Graba, a konie wygrał jeden z przyjaciół kapitana.
I stało się tak, że Graba został rodzajem ilustracji miasta, ale podobnej do tych, które zdobią ostatnie stronice pism ilustrowanych, a wyobrażają jaką wadę lub ułomność społeczną ku śmiechowi i zbudowaniu zarazem. Powiadano ogólnie, że kto był w M., a Graby nie zobaczył, mógł się uważać za człowieka, który zwiedził Egipt, a nie widział piramid. Nabył on smutnej sławy, na którą składały się wzgarda, pośmiewisko i ta ubliżająca godności ludzkiej ciekawość tłumów, pobudzająca je do oglądania człowieka, jak jakieś osobliwe, a niewidziane dotąd zwierzę.
Przybywający do M. ludzie, mawiali swoim znajomym przy pierwszem wyjściu na ulicę: