Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

cza nie rozpoczęły bynajmniéj we wnętrzu jego weselnego tańca.
Stał, skrzyżował ręce na piersi, a po głowie jego, bezładne i urywane, błądziły następujące myśli i wyrazy: „Pszenica... żyto... kto je zasieje?... oni zasiewać będą swoje szlaczki i arabeski, a potém bawić się i spać... a moje? ha, moje!... parobczane gospodarstwo... zapewne... ale trzeba woły kupić i sprządz, wozy, pługi sporządzić, parobków wyszukać... Wyszukać! ba! w tém rzecz, że szukać ich trzeba... kraj rzadko osiedlony... rąk mało... lud z natury ciężki, powolny... do pracy się nie imie, skoro do niego zawitał dobry czarodziéj i piérogi gotowe przyniósł... gdybyż przynajmniéj w drugiéj ręce niósł elementarz, lżéj było-by na sercu człowiekowi uczciwemu... ale flasza wódki... Najemnik będzie drogi... jeżeli jeszcze będzie... nakłady ogromne, a kapitałów niéma... od czego tu zacząć? co najprzód uczynić? Oj, bieda!...”
Po raz-to piérwszy okoliczności życia, z własną jego osobą stosunek mające, wywołały wyraz ten na usta Brochwicza. Zstąpił ze wzgórza i wolnym krokiem, zamyślony wielce, kroczył ku pięknemu swemu dworowi; tam kazał przywołać przed siebie rządzcę Brochowa, i rozmowę z nim rozpoczął temi słowy:
— I jakże to będzie z nami, panie Sumski?