Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 044.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gruszki na wierzbie... kacerze... kadencyi nie będzie tu żadnéj...
W parę dni potém, o szaréj godzinie, państwo Brochwiczowie w otoczeniu dzieci swych i domowników, siedzieli na ganku domu swego, gdy o uszy ich obił się smętny dźwięk fletu, od strony domków niemieckich dochodzący. Tuż potem głośniéj i przeciągléj zaśpiewał klarynet, zawtórowała mu posępna basetla, kilka arf rzuciło w wiosenne powietrze gammę drżeń srebrzystych i kilka źle nastrojonych skrzypiec zajęczało rzewnie. Złożył się z tego chór muzyczny, którego różne głosy, błądząc przez chwilę w różne strony, spotkały się nakoniec na jednéj drodze, którą była ulubiona pieśń synów Germanii: Wacht am Rhein!
— Ależ to cała kapela! — ze zdziwieniem rzekł Brochwicz.
— Jaki poetyczny lud! — wymówiła pani Herminia. Bona, Niemka, strzegąca kroków dwóch najmłodszych odrośli rodu Brochwiczów, rozpłakała się na głos; lokaje wybiegli z przedpokoju i stanęli przed domem z rozdziawionemi gębami; panny garderobiane zamarzyły o arfach, na których grały Niemki, i o Niemcach, którzy grali na fletach; Sumski zatopił wskazujące palce obu rąk w głębokości swych uszu i oczy błagające o śpieszny ratunek podniósł na wiszący nad małżeńskiém łożem obraz Zbawiciela.
Nadszedł czas orania. W Brochowie znajdowały się już woły, konie, pługi, wszystko słowem, czego