Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba było ku otwieraniu łona matki-karmicielki powszechnéj. Niemcy wyszli w pole i jęli się pługów; Sumski stanął na skraju łanu i patrzał, i głową kiwał. Miny Niemców wydawały się mu jakoś niepewnemi, wkrótce zaś spostrzegł, że i ręce ich wcale niepewne także były. Robota szła dziwnie jakoś krzywo i płytko; woły, doskonale przecież sprzężone, objawiały zadziwiającą ochotę do zboczenia z drogi, przez przodków zakreślonéj; ostrza pługów z niejakiém wahaniem pruły czarne skiby, które, tu podniesione przewrócone na nice, tam znowu pozostawione w nieruchomości, owdzie drobne i kruche, gdzieindziéj wielkie i bryłowate, w całości swéj przedstawiały zagon najsmutniejszego pozoru i najgorszych na przyszłość obietnic. Sumskiemu mrugały z razu powieki z szybkością nadzwyczajną, potém ręce dokonywać poczęły ruchów, każących się domyślać niepospolitego wewnętrznego wzburzenia; po chwili, kilku susami skoczył na środek łanu i, nie zadając sobie trudu ostrzeżenia lub przeproszenia, porwał jednego z niezręcznych oraczy za oba ramiona i odtrącił go od pługa. Niemcowi iskry trysnęły z oczu.
Was ist das? — zawołał, podejmując z ziemi czapkę, która mu z głowy zleciała — was wollen Sie, mein Herr?
— To nie das ani was, ale aspan orać nie umiész! — krzyknął Sumski. Niemiec uspokoił się, popa-