Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 050.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wadzić był zdolnym, bo, prócz niego, nikt inny rozmómówić się z przybyszami nie umiał. Ze śledztwa wyłoniła się prawda wielce smutna. Przybyła do Brochowa ludność nietylko nie posiadała najlżejszych pojęć o uprawie miejscowéj, ale nie była nawet wcale ludnością rolniczą. Dom zleceń, który pośredniczył panu Janowi, był niesumiennym, lub nieumiejętnych posiadał agentów. Ci ostatni wstąpili w krainę obcą i zawołali:
— Kto nie ma tu dostatecznéj ilości kartofli i piwa, niech jedzie z nami!
— My nie mamy i jechać chcemy!
— A więc siadajcie co żywo na wozy parowe!
— Co będziemy tam robić?
— Ziemię uprawiać!
S’ist gut! każdy z nas za młodu ziemię uprawiał, nim zaczął robić co innego!
Jeżeli w Niemczech istnieje przysłowie: „nie święci garnki lepią”, wezwani powiedzieli je sobie, posiadali na wozy parowe i przyjechali.
Pan Jan, po niefortunnéj próbie orania, przyparł ich do muru.
— Kimżeś ty był w ojczyznie? — po długiéj i burzliwéj rozmowie zapytał jednego z nich.
— Flecistą w orkiestrze miasteczka Stejn-Hejn; — była odpowiedź Niemca, przestraszonego już i spokorniałego.
— A ty?