Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

stuk toporów i z oddali słychać już było chrzęst i jęk walących się na ziemię zielonych olbrzymów. Pan Jan, wyszedłszy raz na przechadzkę, usłyszał te odgłosy, a usłyszawszy, stanął pośród pola, pochylił głowę i zadumał się głęboko. On od lat tylu przywykł z okien swego dworu patrzéć na ten ciemny pas boru, oddzielający zieloną łąkę od krańca błękitnego firmamentu! Wkrótce pas ten zniknie, a zastąpi go jakaś sinawa plama gruntu, mchem zwiędłym porosłego, najeżonego próchniejącemi pniami. Tam, gdzie rozłożyste konary szumiały dotąd, podobne do strun, na których wiatr wygrywał pieśni poważne i uroczyste, zapanuje cisza zniszczenia; tam, kędy w zimowéj porze wznosiły się alabastrowe piramidy, poobwieszane dyamentami kolców lodowych, podniosą się teraz stada kruków i kawek, samotne śród pustéj przestrzeni, po-nad pniami ogołoconemi z koron, krakające, jak nad trupami! Wszystko to jednak było tylko poezyą i uczuciowością, a więc stroną medalu jedną, na drugiéj stały cyfry. Las sprzedanym został za bezcen, albowiem była to pora dla sprzedaży takich wcale niepomyślna. Kawał sinego gruntu, najeżonego pniami, po ściętych drzewach pozostałemi, utworzy w majętności Brochowskiéj rodzaj dziury, któréj już nigdy załatać nie będzie można. Na miejscu, kędy w postaci bujnie wyrosłéj roślinności rozpościerała się cyfra wartościowa wcale znaczna, stać będzie odtąd rozpaczliwie puste zero. Kapitał wtrąci