Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 079.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chni podwórka, i stanął przed gankiem, z którego gzémsów bujnemi kroplami spływał deszcz jesienny, a z za którego szarych, cienkich słupków wyglądały cztery nizkie okienka o małych, zapłakanych szybach.
Z koczobryka wysiadły trzy osoby dorosłe i troje dzieci, mogących miéć od lat sześciu do dwunastu; woźnica, z trudnością spuściwszy się z wysokiego kozła na ziemię, wnosił do wnętrza domu nader szczupłe i nieliczne tłomoki, w czasie gdy brat najstarszy witał na ganku przybywające rodzeństwo. Powitanie było milczące; dzieci nawet z wolna weszły na ganek i, cicho przytulone do jego słupów, w milczeniu pochyliły czoła pod również milczącym pocałunkiem brata. Nikt nie wyrzekł ani jednego słowa. Jedna z sióstr, wysoka i bardzo szczupła, pod czarną woalką tłumiła płacz gwałtowny. Druga, niższa cokolwiek, i z postawą, większą siłę fizyczną objawiającą, zatrzymała się przez kilka sekund przed nizkiemi drzwiami, odwróciła głowę ku podwórku i bramie, jakby przez mgłę okrywającą widnokrąg ostatnie wejrzenie rzucić chciała na coś, co zostawało za nią daleko i nazawsze; instynktowym ruchem przycisnęła silnie rękę do piersi; wyprostowała się potém, podniosła energicznie głowę i stłumionym, lecz pewnym głosem, rzekła: wejdźmy!
Weszli do wnętrza domu. Izba, w któréj się znaleźli, sufit miała tak nizki, że starsi bracia dotykali go niemal głowami; ściany pobielone, czyste