Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 099.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dni skrzypiał przeciągle; stary pomocnik Józefa, otulony w kożuch, starannie zamykał wrota podwórka za kilku spóźnionymi młócarzami, którzy odchodzili do wsi, niosąc cepy swe na ramionach. Po chwili, w mroźném powietrzu rozlały się od strony poblizkiéj wioski długie, basowe tony surmy. Żóraw’ u studni przestał skrzypiéć, umilkły skrzypiące po śniegu kroki starego sługi, a w małéj izdebce dworku słychać tylko było, na wiejskim instrumencie wygrywaną, prostą, monotonną melodyą, któréj powolne i jednostajne spady leciały nad zimnemi polami, podobne do żałośnych wołań i zawodzeń.
Głowa Katarzyny, objęta smugą księżycowego światła, pochyliła się na dłoń chudą i przezroczystą. Młoda panna słuchała śpiewu surmy, do głębi rozdzierającego wrażliwą jéj naturę, a pierś jéj, okryta grubą żałobą, nabrzmiewała westchnieniem. Starsi bracia umilkli także, i z mroku, w którym ukrywały się ich twarze, patrzyli na piękną i słabowitą postać siostry, któréj wątłe zarysy zdawały się rozpływać w srebrném świetle, a czarne, zapadłe oczy gorzały, jak rozpłomienione iskry. Józef piérwszy przerwał milczenie.
— O czém tak zamyśliłaś się, Kasiu? — zapytał głosem, w którym łagodność łączyła się z mimowoli może uczuwaném politowaniem.