Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czasem, który umykał. Pomiędzy nimi a tym ludem mrówczym nie było żadnego związku. Twarze ich znudzone, zarówno jak wysokie kapelusze, górowały nad zamyślonemi twarzami, zbrużdżonemi troską czołami, zgiętemi od pracy karkami, w pośpiechu podanemi na przód ciałami. Oni nawet na tłum ten nie patrzali, tak jak tłum nie patrzał na nich; za każdym razem, gdy fala przechodniów natarczywiéj napływała, usuwali się pod najbliższe domowstwo, jakby czuli, że zawadzać jéj mogą; ona mijała ich tak samo, jak mijała słupy z latarniami, bez uwagi i spójrzenia, a odpływając, zostawiała po sobie tę gorącą atmosferę, jaką tworzy oddech silnie pracujących piersi, i te szelesty nieokreślone, które powstają z pod stóp, ociężałych zmęczeniem, a dźwiganych wolą.
— Róbcie sobie, co chcecie — po długiém milczeniu odezwał się piérwszy Maryan Brochwicz — ja pójdę do domu.
— Do domu? — z wielkiém zdziwieniem zawołał starszy Natalski.
— Do domu? — zawołał młodszy z głębokiém rozczarowaniem w głosie.
Parafialni Nemrodowie pokładali snadź wielkie nadzieje w uprzejmości i znajomości świata wytwornego Marysia, którego zresztą w tajemnicy serca uważali od dawna za przyszłego szwagra, przyszłego męża ślicznéj siostry swojéj, zwanéj powszechnie piękną Tośką.