Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na oścież, niezbyt wielkiego i dość obficie oświetlonego sklepu. Pora, lubo wieczorna, późną jeszcze nie była. W głębi sklepu znajdowało się kilka kupujących osób, a za kantorem stał młody mężczyzna, gorliwie zajęty poruszaniem się szali, na które kładł różne z kolei towary, owijając je potém w papier i z uprzejmym giestem wręczając kupującym. Maryś stanął, jak wryty, pośród chodnika, i utkwił oczy w twarzy znajdującego się w głębi sklepu młodego człowieka. Znać było, że twarz ta przypominała mu kogoś dobrze znajomego, kogo nie spodziewał się przecież ujrzéć w tém miejscu. Patrzał téż na nią z razu z powątpiewaniem, które potém ustąpiło przed wyrazem zdziwienia. Postąpił żywo na przód, jakby chcąc wbiedz do sklepu, ale zawahał się jeszcze i stał parę sekund, niepewny wierności własnego wzroku i pamięci. W téj chwili młody męzczyzna z za kantoru pochylił się nieco na przód, w celu wręczenia jakiegoś przedmiotu osobie, najdaléj od niego stojącéj, i ruchem tym wysunął głowę swą pod światło lampy, która teraz w całéj pełni ukazała rysy niezbyt regularne, lecz męzkie, energicznie nakreślone i powleczone wyrazem spokojnéj uprzejmości i pewności siebie.
— Tak! — szepnął Maryan — to on! to on niezawodnie!
Ze słowami temi wbiegł raczéj, niż wszedł, do