Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

waną niezręczność; nie pojmował potrzeb, czynności, ni obowiązków, które-by przeszkodzić mogły spełnieniu tego, co nazywało się starodawną gościnnością, tak, jak i światową przyzwoitością. Zarumieniony więc nieco, z białą ręką, targającą z lekka drobny wąsik, wytworny Maryś patrzył na zajętego sprawami swemi młodego człowieka, wzrokiem, w którym było wiele ciekawości i zdziwienia, trochę obrazy i zmieszania. Ostatnie uczucia te zniknęły jednak w chwili, gdy Stefan, wyszedłszy z za kantoru, serdecznym ruchem wyciągnął do niego rękę.
— Kochany Marysiu — rzekł Stefan Sieciński— jakże rad jestem, że cię widzę...
— I ja także! — zawołał Maryan z wylaniem, ściskając dłoń dawnego kolegi; — ale — dodał po chwili wahania — co ty tu robisz, Stefanie?
— Widzisz... sprzedaję...
— Więc jesteś?...
— Jestem kupcem.
Usiedli naprzeciw siebie z obu stron kantoru, i dobrą minutę przypatrywali się sobie wzajem. Rówiennicy niemal wiekiem, witający się tak serdecznie, dwaj ci młodzi ludzie nie byli przecież wcale do siebie podobni. Powierzchowność ich, wyraz fizyognomii, ubranie, ruchy, nosiły cechy dwóch sfer towarzyskich odrębnych, dwóch istnień, z których każde płynęło w innym kierunku, inne posiadało czynności i cele.