Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 152.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to wyborne! a to doskonałe! — zawołał przybyły, zarazem wykręcił się na pięcie i wypadł ze sklepu, jak z procy.
Maryan z najgłębszém zdziwieniem patrzał na właściciela sklepu.
— Ależ, Stefanie! — zawołał, gdy młodzieniec w wytartym, lecz kosztownym paltocie, i w lakierowaném, acz niezupełnie całém, obuwiu, zniknął w ulicy — jak mogłeś... jak wystarczyło ci odwagi. ..
— Jak mogłem tego pana od kantoru swego odprawić z niczém? Rzecz prosta: wiedziałem wybornie, że nie oddał-by mi nigdy pieniędzy za żądany towar.
— Wiedziałeś? zkądże mogłeś wiedzieć?
— Znam usposobienie jego, sposób życia i wypływające z nich położenie, w jakiém się znajduje.
— Bądź co bądź, podziwiam odwagę twoję, Stefanie! jak możesz okazywać tak ludziom w żywe oczy, że im nie ufasz?
Sieciński wzruszył ramionami.
— Alboż miejsce, w którém znajdujemy się, jest salonem?
— A więc — zawołał Maryan — stając się kupcem, przedsiębiercą, człowiek powinien zamykać dłoń przed cierpiącą ludzkością?
— Jeżeli cierpiąca ta ludzkość pozwala sobie nic nie robić, i ku osłodzie cierpień swych żąda cygar,