Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 157.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet ten, mniejszy jeszcze i ciaśniejszy, który stanowi dziedzictwo twego ojca, pole przyszłych, a nawet teraźniejszych już, jak sądzę, prac twych, nadziei i dążeń?
Młody Brochwicz wzruszył lekko ramionami.
— Jakich-że wielkich słów używasz, Stefanie — rzekł. — Prace, nadzieje, dążenia! Widać zaraz, że oddawna już opuściłeś swój piękny Siecin. Ja w Brochowie nie pracuję wcale, niczego nie spodziewam się i do niczego nie dążę...
— Maryanie! — zawołał Stefan, tonem żartobliwym źle pokrywając głęboką przykrość, jaką sprawiły mu słowa towarzysza — kochany Maryanie, ileż ty masz lat? powiédz, czy zbliżasz się już do grobu?
— Nie — szybko odparł młody Brochwicz — zaczynam dopiéro życie. Lat mam niewiele więcéj i nie wiele mniéj od wszystkich towarzyszy swoich z rodu i majątku, którzy także nic nie robią, niczego nie spodziewają się i do niczego nie dążą.
— A więc — wymówił Stefan, pochylając na dłoń czoło, które zaszło chmurą — stanowicie miasto umarłych?...
— Żyjemy przeszłością — odrzucił Maryan.
W ciągu rozmowy téj, na białą twarz młodego Brochwicza wstępowały rumieńce i, wzmagając się coraz, pokryły delikatne policzki jego barwą szkarłatu. Błękitne oczy wytwornego młodzieńca zapłonęły