Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

silnie, a na czole jego pomiędzy brwiami powstała zmarszczka, sprzeczając się z uśmiechem niedbałości i żartobliwości, przemocą jakby przytrzymywanym na różowych, cienkich wargach. Po ostatnich wyrazach milczał chwilę, potém zwrócił wzrok na Stefana i zaczął znowu:
— Daremnie zapytujesz mnie, Stefanie, czego nauczyłem się? co umiem? czém jestem, lub czém zostać zamierzam? Umiem to, co umiał ojciec mój, gdy był w moim wieku; nie mogę być czém inném, jak tém, czém był on...
— Że zaś okoliczności i warunki życia zmieniają się — ciągnął Stefan — że pokolenie, które żyć zaczyna, i to, które żyć kończy, nie mogą jednemi chodzić drogami i jednego pełnić zadania, zatém...
— Zatém — przerwał Maryan — my, którzy dziś żyć zaczynamy, nie myślimy bynajmniéj dróg żadnych sobie obierać, ani zadań jakichkolwiek pełnić, a żyjemy sobie spokojnie, z dnia na dzień, jak możemy i musimy...
Stefan bacznie wpatrywał się w zarumienioną od tajemniczego wzruszenia twarz towarzysza.
— Marysiu! — rzekł po chwili — i dobrze ci jest z tém bierném poddawaniem się raz przyjętemu kierunkowi, z tym brakiem celów i dążeń wszelkich, z tém tureckiém siedzeniem na twardych, zapewne i spłowiałych, bo nieodnawianych, kobiercach przeszłości.