Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 190.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nicze przy bocznym stoliku półgłosem wiedli pogadankę a parte, zapewne o wczorajszéj zabawie, w któréj wraz z rodzicami i starszém rodzeństwem udział przyjmowali.
Śniadanie miało się już ku końcowi, gdy do sali wszedł lokaj i szepnął cóś z cicha pannie służącéj, ta zwróciła się ku pani domu i otworzyła usta, aby cóś wyrzec, ale w téjże saméj chwili z łoskotem otworzyły się drzwi przedpokoju i na progu stanęła kobiéta, któréj ani kibici, ani twarzy dokładnie widziéć nie było można; piérwszą bowiem okrywała i nadmiernie grubą czyniła lisia szuba, błyszczącym atłasem pokryta, druga kryła się całkiem prawie w zwojach białéj muślinowéj woalki, owiniętéj wkoło watowego kapturka. Z pod szuby widać było zieloną krótką suknią i parę bardzo małych, zgrabnych i wytwornie obutych stopek, nad watowym kapturem zaś stérczał i pompatycznie powiewał wielki puf, z kokard czarnych i zielonych utworzony. Przybywająca, trzymając w ręku spory worek podróżny, włóczkami wyszywany, stała parę sekund na progu i rozglądała się jakby po sali, poczém bardzo szybkim ruchem odwinęła z głowy kilka łokci muślinu i zawołała:
— Kuzyniu Jasiu! kuzynulku Herminiu! cóż? poznajecie mię, czy nie poznajecie? przyjmujecie, czy nie przyjmujecie? mówcie żywo! bo jeśli nie przyjmujecie, to w te pędy jadę do Jadziuni Natalskiéj, albo do marszałkowstwa Wirskich!