Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 193.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Jan zapraszał przybyłą do stołu serdeczniéj i weseléj:
— Usiądź, ciociu Róziu! — mówił — musisz być zmęczoną z podróży! Toć-że ze swéj Cieciórkowszczyny przybywasz pewnie, a to nie blizki świat, bo aż w Lidzkiém! Usiądź, wypij herbaty i odpocznij !
— Dobrze, moje rybki, dobrze! siądę, jeść, pić i odpoczywać będę!
Mówiąc to, pani Róża, usiadła przy stole pomiędzy panem Janem, a najstarszym jego synem.
Powierzchowność osoby, która tak niespodzianie wmieszała się w rodzinne grono Brochwiczów, była, co najmniéj osobliwą. Patrząc na nią długo i bacznie, trudno-by jeszcze wiek jéj w przybliżeniu nawet określić. Wydawała się i starą, i młodą; to pewna jednak, że jeśli była starą, starość jéj była z pewnością młodą. Na twarzy jéj i w całéj postaci dwie najsprzeczniejsze z sobą rzeczy, starość i młodość, ukazywały się w tak pogmatwanéj plątaninie, że niepodobna-by z razu orzec, która z nich była prawdą, a która udaniem, która dziełem natury, a która figielkiem sztuki. Téj ostatniéj pani Róża używała widocznie, ale nadużywać jéj potrzeby nie miała; nie bieliła się i nie różowała, gdyż 60 przeżytych wiosen nie zwarzyło świeżości jéj cery, ani policzkom pulchnym i jędrnym nie odebrało naturalnych a żywych rumieńców. Oczy jéj, ciemno-siwe, małe i okrągło